DZIENNIKI MOTOCYKLOWE, reż. Walter Salles

Data:

Tak właśnie, dokładnie. Jeśli te recenzje, a raczej po prostu - moje opinie o filmach mają być w stu procentach autentyczne, to powinnam pisać je jak najszybciej i o każdym. Nie wybiórczo o ulubionych czy tych, które wywarły na mnie największe wrażenie.
darmowy hosting obrazków W myśl powyższego przyznam, iż Dzienniki... nie tyle zrobiły na mnie wrażenie, co nieco mnie rozczarowały.

Zdania na temat działalności Ernesta Guevary w szeroko pojętej opinii publicznej są, delikatnie mówiąc, podzielone. Moja wiedza, przyznaję się bez bicia, była do tej pory iście śladowa. Śladowa w stosunku do kryteriów, jakie sobie sama ustaliłam a co za tym idzie, nie pozwalała mi na ukształtowanie swojego zdania.
Typowe dla kontrowersyjnych postaci - jedni są bardzo na Tak, drudzy bardzo na Nie i w takich sytuacjach nie pozostaje mi nic innego, jak samej zgłębić temat, opierając się na faktach.
Wydawać by się mogło, że ekranizacja choćby fragmentów pamiętnika samego Che powinna mi w tym znacznie pomóc. Niestety, nie udało się. A przynajmniej nie w takim stopniu w jakim a) oczekiwałabym, b) wynikało z szumu wokół obrazu. Must-see i takie tam.

Recenzja zamieszczona na Filmwebie zdaje się recenzją innego filmu, niż ten z jakim się wczoraj w nocy - tak, tak, dopiero - zapoznałam. Gael Garcia Bernal, wcielający się w rolę Guevary, wtedy jeszcze studenta medycyny, nie był porywający, nie było w nim żadnej charyzmy - co także stanowiło dla mnie negatywne zaskoczenie, bo przecież Amores Perros, bo Złe wychowanie czy I Twoją matkę też - żadnej wyrazistości, typowej dla młodych stających oko w oko z tzw. prawdziwym życiem. Był wręcz nijaki.
Z drugiej strony oczywiście, można założyć, że on taki niepozorny był i nikt się nie spodziewał tego, co zrobi za kilka lat, że walnie jak bomba zasługująca na miejscówkę na t-shirtach i kartach historii na następne dekady. Jakby nie było, umiarkowanie wiarygodny obraz.

O wiele ciekawszą postacią okazał się być towarzysz Guevary, Alberto Granado - Rodrigo De la Serna - mimo, iż w kółko narzekał i zdawał się przedkładać wygodę nad altruizm. To jednak był w tym po stokroć sugestywniejszy. Biła z niego świeżość, zryw charakterystyczny dla podróżników, odkrywców i właśnie przyszłych rewolucjonistów.

Poza tym rozdźwiękiem między młodością a dalszymi, głośniejszymi już, losami Che nie mam Dziennikom.. nic do zarzucenia. Bardzo odpowiada mi styl, w jakim przedstawiono kilkumiesięczną podróż dwójki przyjaciół na jakimś dogorywającym rzęchu.
Choć niebagatelną rolę odgrywa tu moja słabość do tzw. filmów drogi. Podróż bez grosza przy duszy, sypianie byle gdzie, podziwianie mijanych pejzaży oraz odkrywanie sekretów kolejnych przystanków. Walka z przeciwnościami technicznymi czy meteorologicznymi.
Chyba wtedy człowiek wie, że żyje.

Rzecz jasna nie sposób nie docenić całkiem pokaźnego źródła, jak to słusznie ujęła recenzentka z Filmwebu, dokumentalnego. Może bez większych wstrząsów ale losy spotykanych przez Guevarę i Granado ludzi budzą nieco grozy. Brak wstrząsów kładę na karb jakiegoś-tam zorientowania w sytuacji nim przystąpiłam do oglądania.

Zapewne jak na tak głośny film, wniosków mam za mało i za licho je wyłożyłam, ale i tak wyglądało moje oglądanie Dzienników Motocyklowych. Cóż. Pozostaje mi szukać innych nitek dotarcia do Che.